wtorek, 28 sierpnia 2012

a w Polsce ..

Wrocilam w piatek w nocy. Sporo zmian, sporo do pisania, az nie mialam jakos sily nic napisac.
Ale podczas 4h czekania w Brukseli wyprodukowalam  w moim zeszycie notke odnosnie czego powinnam tu napisac.
Cholerny szok po przyjezdzie. Trzeci raz wracam z pobytu gdzies tam za granica daleko, ale kazdego razu przezywam tak samo mocno, albo i teraz mocniej z powodu kontuzji i mojej bezradności...

Lot miałam z Nimes do Brukseli. Na lotnisku jezdzilam sobie wozkiem, a pan azjato-mieszany-europejczyk prowadzil mnie do odprawy. Pozniej czekanie, kupowanie dwoch kanapek i wody za 35 zlotych. Pierwszy raz w życiu na wózku... Przyglądałam się reakcji ludzi. Czułam się dziwnie. Ale lepiej gdy tylko mogłam o kulach wspiąć się na pokład samolotu. W tym małym mieście nie mieli samochodu z podnosnikiem, wiec ich rozwiazaniem bylo krzeselko, ktore mialo trzymac dwoch strazakow, jednak podziekowalam. Ciekawy widok miasta z lotu ptaka,  wielkiej areny , ktora w gorze byla malusia. Lot minal dosc spokojnie, bardzo szybko. Ryanair ma naprawde stare samoloty, w srodku bylo bardzo glosno. I troche mdlilo.
A w Brukseli ...
zeszlam o kulach z samolotu i czekal  na mnie wozek . Belg mlody przewiozl mnie na lotnisko samochodem specjalnym. Zdazyl mi sie wypytac po drodze skad jestem , bo okazalo sie , ze ma dziewczyne z Lodzi :) Ach, nie ma jak to wszedzie polacy . Potem czekanie 4 h z walizą. I brak cieplego jedzenia na lotnisku, tylko jakies pieczywo. W koncu kupilam salatke z bulka na obiad. Chcialam tylko byc w domu.  Poznalam tez dwie holenderki po 50tce , ktore wybieraly sie na tance do Chorwacji. Zapytaly tez, czy sie wybieram , bo potanczylybysmy sobie ( oj chyba cos palily, bo ja z kulami bylam heh :). Ale swoja droga zazdroszcze im werwy w tym wieku. Dalej znow wozek, i specjalne auto do podwozu mnie na poklad. Dostalam specjalne  miejsce na nogi. I bylo bardzo cicho w Wizzarze, z czego moge wnioskowac ,ze samolot w dobrej kondycji.   Zupelnie dobrze znioslam ten lot, wniosek bede latac z Wizzem !
3 miesiace, a wysciskalam tate i brata jakbym wieki sie nie widziala. I okropnie zimno, bylo tylko 11 stopni, a we Francji 27 ! Minely  4-5 dni nim wlasnie zdazylam do niej przywyknac. I do jedzenia... I do wszechotaczajacej zieleni!

Jest pieknie, jestem u siebie, w swoim pokoju, z moim psiakiem, i duzym podworkiem, ogrodami, ech... :) Uwielbiam.






piątek, 17 sierpnia 2012

6 dni do domu, sumujac

Jak ten czas szybko płynie. Nie dawno byly tygodnie do wyjazdu z frankofonii a dzis juz tylko szesc dni :) Nie wiem czy sie smiac czy plakac. Poczatkowo mialam tu zostac do konca listopada. Jednak dzieki mojemu zwlekaniu ( oj duzo osob na to narzeka) nie udalo sie . Islandki ktore tu byly przechwycily chyba ta date i mialy zostac wlasnie az do jesieni (poznej) ale ich kariera w byciu pokojowka skonczyla sie szybciej niz wszyscy mysleli.
Mialam byc tu dluzej... musze troche pogdybac bo gdzie jak nie tu . Chcialam zwiedzic Montpellier, Avignon, a dalej to St. Tropez, Canes , Nice  caly ten lazurowy brzeg. A i do Barcelony bylo 4 godz. jazdy samochodem.  Nie udalo sie.
A co sie udalo ? Bylam w Marsylii ! (fotka na naglowku) Zobaczylam lazurowa wode, baaardzo tego pragnelam. Co dwutygodniowe wyprawy nad morze ( dzieli nas 40 min autem) , wielkie fale, ciepla woda, goracy okrutnie piasek, a la meduzy ktore znalazlysmy z meksykanka. Z nia tez wybralam sie do Aigue Mortes, miasteczka czy wsi raczej otoczonej stara forteca.
Oo wlasnie, musze opisac o emigrantach tutejszych , ale to potem.
Spakowalam dzis ciuchy- zawsze cos. Jutro zabiore sie za przeglad szafek, czyli ksiazek, ulotek itp. Zapytalam kolegi czy jest jakas waga w hotelu, ponoc jest. Jutro sprawdze znow uprzejmosc moich kolegow polaka i amerykanina , na ich wolnym, bo niestety nie jestem w stanie zataszczyc wielka walize na dol.
Stala sie tez rzecz bardzo sympatyczna , woda w kolanie zdaje sie byc mniejsza ! To moj co ranny zwyczaj, sprawdzac jak tam kolano , taka mania ;) Dopiero teraz, po tym jak los okazal sie nie byc laskawy dla mojego zdrowia widze jak ono jest wazne. Nawet moge powiedziec , ze wiem jak czuja sie bardzo zchorowani przykluci do lozka . Mam nadzieje, ze jeszcze tam ktos nade mna czuwa i kiedys odmieni ten moj jakze paskudny los tego sezonu. Jestem dobrej mysli :)
Poza tym, czytanie co poniektorych blogow nastraja bardzo pozytywnie... Dzis spedzilam z jednym z USA. Zamiast poswiecac czas na nauke jezyka troche inaczej go pozytkuje ;) Ale co tam, i tak czegos nowego sie dowiem, jak to dzis stwierdzila moja mamusia kochana przez Skypa :)
A jedzenie nadal okrutne. Kucharze , a gotuja czasem gorzej niz ja, ale to tez temat na grubsza wypowiedz.
Jeny, ale prawie zaliczylam ,,glebe,, Chcialam siegnac aparat a jakos cofalam sie z tym moim jeszcze nie zginanym kolanem i prawie wyrznelam na podloge,  jakos cudem zatrzymalam sie reka, uf. Starczy juz polaman na ten sezon .

             I niebo wydaje sie jakby piekniejsze, a moze takie ujecie moim prostym Nikonem ..


Pisze wlasnie na moim pieknym lapie ( na ktorego sama zapracowalam , a co;) ale bidul zacina mi sie  i to co raz gorzej , nie chce sie sam wylaczyc. Wlasnie nie chce mi odczytac karty z aparatu ani mp4ki dzis. Kamera sie zepsula konkretnie wiec wyladuje na gwarancji, jak tylko sie podlecze i bede mogla ,,biegac,,. A propo, mam to po mamie, ona ma tak chybkie tempo chodzenia, ze czasami podbiega. Denerwujace jest to w jakich czasach przystalo nam zyc... Czasem ciezko zlapac oddech. A czasem jest to ekscytujace. Wiec ,, generalment ca depend ,, ...

czwartek, 16 sierpnia 2012

podróże kształcą- troche o francuzach i zdrowiu

       Ech, nadal leżę ,połamana, . Wczoraj gratis przypałętał mi się ból ucha. Poprosilam francuskiego chlopaka mojej polskiej kolezanki zeby mi skombinowal krople do uszu . Niestety sie nie udalo, bez recepty nie da rady. Jako, ze zostalo mi 8 dni do powrotu do naszego wspanialego kraju wlasnie moja polska kolezanka ( jako jedyna zapoznalam przez couchsurfing w Nimes) zabrala mi mala walizke autobusem . Wracala na wakacje, a ja powrot mam samolotem ; z tego wzgledu , ze gdyby nie noga wracalabym autobusem zabralam mnooostwo rzeczy, chyba nawet 5 kg za duzo , ale w drodze ,,do,, nie wazyli ( na szczescie). Wracajac do ucha - moje wszystkie lekarstwa pojechaly juz sobie do Polski :/ Trudno, przecierpie. Nauczka na przyszłość. Leki to bardzo ważna rzecz ( a miałam tu na większość pospolitych schorzeń, o Amolu zapomniałam - podróże kształcą ;).
     Od kilku dni złapałam uzależnienie od blogów ;) Szczegolnie tych z US no i Francji oczywiscie. Moja milosc do tego kraju delikatnie spadla po moich zdrowotnych przygodach oraz po niektorych bardzo nieprzyjemnych a wrecz absurdalnych sytuacjach z naszym szefem hotelu. Odnosnie zdrowia - w zeszlym roku tez odwiedzilam szpital, bo bakterie zagniezdzily sie tu i owdzie. A propo szefa - jest nim 40letni wysoki, szczuply, brunet, o ulizanych jakims zelem wlosach, bladej twarzy i podejrzliwie mrugajacych , duzych oczach. Pan tez mysli ze bedac dyrektorem hotelu moze nas praktykantow i w ogole pracownikow traktowac jak smieci.
     W dzien mojego przyjazdu odbywalo sie wielkie swieto miasta ,,Feria de Nimes,, . Jest to swieto na czesc Hiszpanii , w arenie organizowane są corridy, jest mnostwo koncertow i tancow w rytm hiszpanskich nutek. Swoją drogą ciekawe, my nie mamy tak hucznego święta na cześć np. Czech, bądź Słowacji . Po wejściu złotymi drzwiami do hotelu panie recepcjonistki ledwo mnie zrozumiały (a raczej były zestresowane całym tym świętem) i kazały zostawić CV , a oni rozpatrzą . Kilka prób wytłumaczenia, że ja już jestem przyjęta i zrozumiały, zawołały szefa, który stwierdził, że nikt nie ma czasu mnie zaprowadzić do pokoju . Sorry - zajęło by to jakies 10 minut ale okay... poczekam, moze faktycznie sa tak baardzo zajeci. Mialam przyjsc za 2 godziny. Szukalam miejsca do zwalenia moich 2 walizek , nie bylo gdzie - nikt nie mial czasu zajac sie 5 min mna :/  Bienvenue en France ! Chyba nie sa tak goscinni jak Polacy... Nie wiem do konca. Nie dane bylo mi sie przekonac. Ostatecznie walizki wyladowaly za kotara witajaca gosci nazwa tego swieta i ruszylam przed siebie. Zatrzymalam sie w pubie, zapytalam o wode oraz jej koszt, a pani machnela reka ( taaa... nie bylam we Francji juz 8 miesiecy, co nieco sie zapomnialo, a i wtedy nie pouzywalam jej zbytnio,ale niewazne czemu - wazne jest TU I TERAZ :)  ).
  Potem okazało się, że szef siał grozę. Przekonałam się o tym, gdy kazał coś tam wykonać raz jeszcze, z zaznaczeniem ,że jak się nam nie podoba możemy zmienić hotel . Nie zapomniał też używać słowa ,,fuck,,.  Później robił nam kontrolę pokoi- czystości , przyczepił się do butelek alkoholu które posiadamy -yy, wydawało mi się, że jesteśmy dorośli. Wyrzucił koleżankę z Islandii, która zgoliła sobie troche wlosow nad uchem . Byla pokojowka, nie sadze, zeby ja wielu gosci widzialo gdy sprzata sie jak wiekszosc opusci pokoje. Ale przeciez ,, on zawsze dostaje to , co chce,, o czym nas poinformował. Powiedział tez, ze mozemy wracac do naszych pieprzonych krajow jesli nie akceptujemy tego zeby sprzatac nasze pokoje. Nie wolno nam bez pytania przyniesc z restauracji zadnych sztuccy, talerzy, kubkow. Jednym slowem - nie lubie takich ludzi ( uzywajac milego okreslenia). Ciesze sie , ze wracam z tego durnego miejsca, gdzie jest sie podejrzanym o wszystko i patrza na rece jak dzieciom. Jego lizus nr 1 to menadzer restauracji, ktorego miny mnie rozbrajaly. Oczywiscie tez rzucil mi madrym tekstem kilka razy, szkoda slow, szkoda przytaczac...
    Mam nadzieje, ze jeszcze kiedys spotkam we Francji  normalnych ludzi trzymajacych wladze.
   Obejrzałam dzisiaj ,,Mała, wielka miłość,, ,  lekka komedia z troche bardziej ciekawym akcentem - polsko, amerykanskiej milosci. I mialam takie ,,deja vu,, . Gdzies mi przemknal ten film w TVP, daaawno temu.
                      Znalazlam ostatnio u kogos na blogu. Nowość, do przeczytania po powrocie do PL.  


A jutro czas zaczac sie pakowac, i wazyc walizke ( a wlasnie, skads trzeba wage skolowac). . Co za wstretny Ryanair ! Mozna zabrac tylko 20 kg ! Pozniej mam przesiadke w Brukseli na Wizzair, gdzie juz moge wziasc 32 kg... ech, i kto mi powie, czemu tak jest ???

środa, 15 sierpnia 2012

co ja tu robię

Podróżowałam odkąd sięgam pamięcią. Już jako ośmiolatka mama wysłała mnie na kolonie , był jakiś tani wyjazd z naszego urzędu gminy więc pojechałam na trzy tygodnie jakieś 70 km od domu ( w tym wieku to był wyczyn ;). Bawiłam się prześwietnie i tak to spodobały mi się wyjazdy. 
Po różnych pomysłach co do kierunku po liceum, poszłam na turystykę. Tak wiem co pomyślicie, nic po tym nie ma itd. Ale po jakich studiach teraz jest ,,coś,,. Lubię geografię, jednak nie chciałabym zostać nauczycielem ani badaczem naukowym. Uczę się tego co lubię, zajęcia są ciekawe i z chęcią chodzę na wykłady ( no może pomijając zajęcia typu ekonomia). Moja uczelnia oferuje duży wybór praktyk zagranicznych. i mogę powiedzieć , że jest ,elastyczna, . Wyjazdy można przedłużać i wykładowcy nie zrobią problemów , że miesiąc czy dwa nie pojawiłam się na zajęciach. Dodam jeszcze ,że to uczelnia prywatna i studiuję zaocznie. Wybrałam tą uczelnię co by uniknąć delikatnie mówiąc słynnych nie sympatycznych sytuacji w dziekanacie, choć i u nas nie wszyscy są oczywiście milutcy ( jesteśmy tylko ludźmi...). 
Zgłosiłam się dość późno po oferty wyjazdu i dostałam niestety ( a może i stety) tylko jedną- do Nimes. Miałam dość poszukiwania pracy , długo mi nie zajęło zastanawianie się co do decyzji. Dumnie nazywa się to praktyką w hotelu, a oznacza ciężką harówę. Nie ma lekko, nie ma tak dobrze... 
Przyjechałam do Nimes 24 maja. 
Nie wiem od czego zacząć zapiski, mam tyle myśli i obrazów, które widzę jak zmieniające się kadry. 
Ciąg dalszy potem ,  teraz czas na sen. 
Dobranoc deszczowy Nimes :) Pada tu niezwykle rzadko, jakieś dwa góra trzy razy w miesiącu. I chyba właśnie teraz pada po raz pierwszy odkąd tu jestem już jakąś godzinę. 

wtorek, 14 sierpnia 2012

La Fete d'eau

Moja współlokatorka dziś wróciła z pracy z wiadomością, że ma dla mnie niespodziankę. Uwielbiam niespodzianki, mam je zbyt rzadko. Do rzeczy - koleżanka wietnamka ma możliwość pożyczenia wózka inwalidzkiego i będą mogły mnie zabrać do ogrodu a jest jakieś przedstawienie. Ale to była radość, wyszłam trzeci raz przez 3 tygodnie. Nie jestem inwalidą , ale nie wskazane jest chodzenie.
25.07 zwichnęłam kolano, a właściwie to wyskoczyła mi rzepka już po raz trzeci. Była cała akcja ratunkowa, strażacy pomagali mnie usytuować na noszach, podano mi sporo morfiny ( czy jakiegoś odpowiednika, ale pielęgniarka używała nazwy morfine ) .
Mam teraz kolano w ortezie ( to takie usztywnienie ) i chodzę o kulach. Do parku było około 600 m  ale za bardzo bolały by mnie ręce jeśli miałabym tam iść.
Dokładnie nie wiedziałam jakie miało być to przedstawienie . Był to pokaz fontann, kolorów i ognia . Piękny,  aż miałam łzy w oczach, że udało mi się go zobaczyć.

Uwielbiam azjatki, są takie przyjazne. Pracowałam też z drugą filipinką, która mnie odwiedzała i przynosiła owoce, jakieś słodycze. Kochane !

Dziś obejrzałam tez Kabaret Moralnego Pokoju pt.grill , ale się uśmiałam, uwielbiam ich, każdy tekst udany :)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

byłam au-pair

Na forum wizażu znalazłam blog pewnej dziewczyny, a dalej w nim przypadkowo kliknęłam na blog Maji, au-pair w USA (cały ogarnęłam w 2 dni ;). Wieki temu czytałam o au-pair, kiedyś potrafiłam całe dnie przesiedzieć na forum . Było to około 2 lata temu.
Jednym z pierwszych destynacji jaką chciałam obrać była właśnie Ameryka. Z tego względu, że miał to być mój pierwszy wyjazd jednak ograniczyłam się do Europy, a konkretnie wysp. Jednak długi czas czytałam blog bodajże Moniki (znalazłam ją na forum ogólnym au-pair , nie wiem czy teraz jeszcze potrafiłabym , zapomniałam mój nick i hasło do niego). Była tam długo i po operkowaniu została na studiach.
Trochę żałuję teraz, że nie wybrałam się na au-pair z biurem. Był to mój pierwszy raz za granicą i jako au-pair, wiedziałam o nim głównie z forum. Znalazłam ogłoszenie właśnie tam i pojechałam do Irlandii. Dziecko miało niespełna dwa latka, nie potrafiło jeszcze chodzić. Hostka była dość nerwową osobą. Miałam pracować od 7 rana do około 17-18 godz. a zawsze była to 19. Dzidzia spała dwie godziny w ciągu dnia, ale co z tego jak to i tak 12 godz... Nie umiałam z nią wiele wynegocjować . Wkurzało mnie to , ale co zrobić... Przyjechałam to zostanę chociaż trzy miesiące. Wiedziałam też, że nie dostanę kursu dodatkowo od hostów, a kieszonkowego miałam 400 euro. Nie mogłam używać samochodu. Zbyt późno zaczęłam szukać nowej rodzinki. Byłam na dwóch rozmowach. Jedna rodzinka miała 3 chłopców, od początku było widać, że ładne rozrabiaki :) Ale chyba oferowali mało kieszonkowego, bez kursu językowego. Druga rodzinka, nie zapomnę tego- pokój z widokiem na morze, własna łazienka . Hości byli bardzo mili , mieli dwójkę dzieci , chłopca i dziewczynkę w wieku 5 i 8 latek( około). Starałam się wypaść jak najlepiej , ale nie udało się, wybrali inną - mieli do wyboru chyba hiszpankę i rosjankę ( co do tej nie pamiętam dobrze). Ciekawe... Jakby się moje losy potoczyły gdybym została, szukała może innej rodzinki . Wróciłam do kraju i dostałam inną ofertę pracy za granicą  ze znajomymi.
 Gdybym trafiła na lepszą rodzinkę może szukałabym od razu po powrocie do kraju już innej, jednak ci nie byli sympatyczni, host uważał na początku, że nie będę potrafiła się opiekować dzieckiem ( jestem szczupła, i wyglądam na trochę młodszą). Później jednak bardzo się zżyłam z małym i wszyscy widzieli jak dobrze się rozumiemy.
 W każdym bądź razie - byłam przez trzy miesiące au pair'ką ! Poznałam tubylców, hiszpanki, polki. Zwiedziłam troszkę okolicy, niestety tej bliższej. Przeżyłam pewnego rodzaju ,,szkołę życia,, . Bardzo lubię dzieci i pochłaniały mnie zabawy z małym . Może gdyby było starsze miałabym większe pole do popisu.
  Kto wie co będzie kiedyś :) Może jeszcze będę mieć okazję wyjechać jako au pair. Ale raczej już nie do Europy, no ewentualnie Francji, na tą chwilę ;)  Na razie to na tyle, jak coś mi się nasunie  z tego życia to podzielę się.

 Pozdrawiam wszystkie au-pair'ki ( byłe , teraźniejsze, i przyszłe ! Trzymam za Was kciuki, bo wiem, że to nie łatwy kawałek chleba! Ale trzeba być silnym , wierzyć w siebie i walczyć o swoje !




 A to Bray, góra ok 700 m.  Pamiętam z niej widok... śliczny ! Okrutnie męczące było wspinanie się ( oj chciałabym wspinać się więcej ). To nie moje zdjęcie, moje mam w innym komputerze.

sobota, 11 sierpnia 2012

nalesniki, mustiki i inne cuda

Koleżanka robiła naleśniki w Polsce. A ja przypomniałam sobie o tutejszych. Nie mam pojęcia czemu są tak uwielbiane, ale bardzo mi smakują. Nawet mają tu swoje święto;  no tak -u na tłusty czwartek , objadamy się różnymi słodyczami, to czemu francuzi nie mieliby naleśnikami ( na słodko tu w Provence ) . Właśnie, szukałam z nadzieniem , którym mogłabym się najeść ( nie słodkie) niestety nie znalazłam. Pewnego dnia, zebrałyśmy się z dziewczynami w domu jednej z fancuzek i koleżanka je przygotowała. Nie pamiętam jak to robiła, co po kolei w każdym bądź razie musi być tak , żeby ciasto było taaaakie cieniutkie. Fajnie smakuje taki delikatny naleśnik, objadałyśmy się z nutellą i dżemami. 
 Apropo muchy i mustików. Nie mam pojęcia dlaczego oni wielbią muchę - w sklepach z pamiątkami można znaleźć symbol muchy z duużymi skrzydłami . Wiecie może ? ?  Dla mnie to co najmniej dziwne. Ale może jest jakiś głębszy sens. 
Komary gryzą tu okrutnie, to znaczy po ugryzieniu boli bardziej niż te nasze. Albo jaszczurki chodzące po ścianach ! Nie spodziewałam się, że będą tak łatwo widoczne. Swoją drogą, ciekawe czy mogą ukąsić. 
Skorpiony...  w górach ( tych małych wioskach położonych na wzgórzach ) można spotkać w domu bez problemu. Bardzo się bałam ich, w mieście na szczęście nie występują ( bynajmniej nie w centrum). 
 Nigdy wcześniej nie pomyślałabym , że jedzą gołębie. Mięso inne niż u nas, lepsze, za to kiełbasy nie smaczne. 
 O zachwycie winem już chyba pisałam ;) Ciekawe też, że już za  około 2-3 euro można wypić o niebo lepsze niż u nas. I dla nich to jak 2- 3 złote... To mnie zadziwia ... Dlaczego tak jest, że dla nich wszystko jest tańsze... To też sprawia, że nie chce być u nas w kraju . Kiedy widzę litr benzyny za 1,65 euro ( wyobraźmy sobie 1, 65 zł... ) aż mnie ściska w środku. 
Już dość późno, dziś polecę wam nutkę, która bardzo mi się podoba. Translator mi przełożył, ale nie podoba mi się, później potłumaczę co nieco. 

piątek, 10 sierpnia 2012

2 tygodnie

Zostały mi do powrotu. Powroty są trudne, zostawia się coś na rzecz czegoś. Zawsze za czymś tęsknię, rozmyślam, analizuję . Doszłam ostatnio do wniosku , że powinnam to ograniczyć. Żyć do przodu, wraz  z pędem rzeki Pawlikowskiej . Znalazłam ostatnio na facebook'u jej rady na żółtych karteczkach ; takie złote myśli z jej rysunkami. Bardzo optymistyczne.

Wrócę pamięcią do czasów , kiedy nic (może jakieś podstawy) nie wiedziałam o kraju serów i win.
Nie wiedziałam nawet jak je sobie wyobrazić. Nie oglądałam zbyt wiele filmów, a wszystko kojarzyło mi się z egzotyką. Język - nie osiągalny do nauczenia, ich obyczaje- piją jakieś wino , jedzą sery , żaby i ślimaki , Paryż multikulturowy i to chyba na tyle.  Aż do czasów z przed roku .
Wcześniej byłam w Szwecji, Czechach, Irlandii, więc nie był to dla mnie największy szok widzieć inny kraj. Czego nie mogę powiedzieć o pierwszych podróżach .
Przyjechałam tu wiosną . U nas było zimno i ponuro, a tutaj trawy zieleniały, na drzewach były kwiaty i wszystko tętniło  życiem. Kilka dni później opalałam się ( przypominam, że był wczesny kwiecień).
Kuchnia zafascynowała mnie bez reszty. Pochłonęła smakami, kolorami, kształtami, aromatami. Rozmaryn i lawenda rosły w okolicy, wino nabrało niebiańskiego smaku i koloru ( nie znałam różowego), sery stały się zupełnie nowym posiłkiem. Posypane przyprawami, ziołami, śmierdzące, warzywa pieczone na patelni, bakłażan . Delikatna jagnięcina,królik, gołąb. Śliczne desery, których szkoda było zjeść bo takie ładne.
I język francuski. Urozmaicał jeszcze bardziej ten inny świat. Miałam wrażenie, że jest tak skomplikowany dlatego, że nauczyć mogą się go tylko wybrani z mojej części kontynentu. Nie rozumiałam nic.
Wkrótce po zachwycie tą krainą przyszło mi pracować tylko z jedną tubylką, która nie mówiła po angielsku.  Musiałam wprowadzić metodę ,,na migi,, , którą zawsze podziwiałam i ciężko mi było sobie wyobrazić. Ale udawało się... ku mojemu zdumieniu krok po kroku załapywałam pierwsze słowa. Zakochałam się , w tym kraju ale i nie tylko... Czułam się tu jak w niebie, czas błogo płynął w zaczarowanej Provence. Nigdy nie wierzyłam w filmy  fantastyczne, do bajek też miałam sceptyczne podejście. Pomińmy to.
 Bardzo podobają mi się ich niektóre zwyczaje. Jeden z nich to celebrowanie posiłków. Długo przyglądałam się rodzinom, które jadły w restauracjach po kilka godzin, co chwilę zmieniając nakrycia...coś niesamowitego ! I dzieci, które bardzo poważne i spokojne wspólnie z całą rodziną cieszyły się posiłkiem. u nas jest to  bardziej chaotyczne .
 Na powitanie nie wystarczy im samo dzień dobry, ale też jak się masz,tak jakby chcieli zbratać się z dużą ilością ludzi, tak wiem- czasem jest to sztuczne i udawane.
Przepraszam, że piszę chaotycznie, kiedy chodziłam do szkoły umiałam układać ładniejsze opowiadania. Teraz gdy musiałam nauczyć się myśleć po angielsku i francusku przychodzi mi to trochę gorzej.

Kolejna słówka artykułu o formie :

1. consiste - polega ( ang )

2. onduler - machać ( ondulacja włosów)

3. tandls - podczas ( jak pendant ? )

4. propulsent - napędzać ( jak puls-ować)

5. vers l' avant  - do przodu













poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Nie lubię początków

Kilka słów na wstępie.

Postanowiłam założyć bloga. Już jakiś czas miałam ten zamysł, jednak teraz , kiedy mam mnóstwo czasu mogę go zrealizować.
Jestem Alesa. Nazwała mnie tak koleżanka w pracy i spodobało mi się,  a na początku śmieszyło. Oprócz moich różnych myśli będzie tu  trochę francuskiego, którego postanowiłam się nauczyć rok temu.
Skąd taki tytuł bloga- nowy rozdział ?
Zaczynam swój nowy rozdział każdego roku na emigracji. Mój pierwszy rozdział, miał miejsce trzy lata temu. Wyjechałam, gdy zawaliłam rok  na studiach. Ogromny cios. Nie wiedziałam co robić dalej. Znajomi studiowali, zakładali rodziny, mieli pracę. .Ja w jedne wakacje straciłam i pracę i uczelnię. Koleżanka z uczelni opowiedziała mi o au-pair. Nigdy wcześniej o tym nie słyszałam. Wtedy było to dla mnie bardzo egzotyczne. Wyjazd do innego kraju, opieka nad dzieckiem , nauka języka w praktyce. Zaciekawiło mnie, zaczęłam o tym czytać. Aż w końcu znalazłam ofertę na forum operek. Niedługo potem bukowałam bilet na zieloną wyspę. Po trzech miesiącach wróciłam do kraju.
Później była Francja. I teraz jestem tu kolejny raz, kolejny sezon. Uwielbiam ten kraj . Sery, wino, bagietki, szynka parmeńska, ślimaki i inne cuda w kuchni. Mogłabym pisać godzinami, co mnie urzeka i zaskakuje.  O tym, w kolejnych postach .
Znalazłam artykuł w gazetce Top, odnośnie pływania. Oto kilka słówek . Może dzięki umieszczaniu ich tutaj łatwiej będzie mi zapamiętywać.

1. léger - lekko

2. sentir- czuć

3. révisez - oceń

4. brasse- klasyczny

5. ramper - czołgać , pełzać

6. apprenez - naucz ( ? nie znam odmian, niestety)

7. sous - pod

8. permet - pozwalać ( podobnie do ang.)

9. améliorer - polepszać

10. souffle- oddech